Gdy szukam odpowiedzi na ważne pytania, sięgam po klasyczne dzieła copywritingu.

Tym razem po dzieło napisane w 1927 roku.

Czy wiedzy z prawie stuletniej książki można wciąż wierzyć w dwudziestym pierwszym wieku?

Tak, jeżeli chodzi o relacje na linii copywriter – zleceniodawca.

Posłuchajmy Hopkinsa, bo swoim spostrzeżeniem trafia w samą dziesiątkę. Świetnie zamknął temat w dwóch akapitach. Oddaję głos geniuszowi reklamy.

“W tym leży przyczyna większości konfliktów w reklamie. Rachunki opłaca amator. Naturalnie przyjmuje, że daje mu to prawo dyktowania warunków. Lecz we wczesnym stadium nie jest zdolny korzystać z tego prawa.

Sprawa jest dla niego zbyt nowa. Nadchodzi jednak moment, kiedy czuje już, że także jest ekspertem od reklamy. To bardzo interesujące, jak my wszyscy pragniemy przodować w czymś innym poza naszą specjalnością. Sprowadza to wielu ludzi na manowce.

Zarabiają oni pieniądze w jednej dziedzinie, a tracą w wielu innych. Wydaje im się chyba, że jeden sukces czyni z nich superbiznesmenów.

Takim ludziom nie wpadłoby do głowy wydawać instrukcje chirurgowi. Ani podpowiadać prawnikowi, jak wygrać daną sprawę. Ani artyście, jak namalować obraz.

Rozumieją, że w takich zawodach potrzebna jest wiedza techniczna. Ale nie w reklamie, która wydaje im się taka prosta, ponieważ jest kierowana do prostych ludzi. Nie zdają sobie sprawy z tego, że życia by im nie starczyło na naukę samych podstaw”.

Udostępnij na Facebooku!